Dojechałem do 200 strony tego Kinga. Rozkręca się. Wyraźnie się rozkręca.
Rozbawił mnie tylko obowiązkowy trybut dla politycznej poprawności w krótkim epizodzie opisującym teścia naszego bohatera. Oczywiście zupak i zwolennik republikanów, podczas gdy nasz bohater...
Nie sądziłem, że facet zagarniający z klawiatury tak grube miliony musi odstawiać takie szopki. Pewnie bym nie zwrócił uwagi ale na potrzeby Iwony dużo przeczytałem ostatnio różnych thillerów i to jest prawie stały punkt programu.
To zupełnie tak jakbym, mniejsza z tym. W każdym razie nigdy nie będę stygmatyzował bohaterów przynależnością partyjną. O rany!
Druga uwaga to dziwaczna bliskość opisywanego świata. Fakt, że to zupełnie nowa książka i pojawiają się w niej wydarzenia dosłownie sprzed chwili. Nazwy huraganów itp to raz.
Druga to internet oczywiście. Niby na samych obrzeżach narracji, ale bohater korzysta sobie z wyszukiwarek tak jak ja czy ty. Gugluje sobie itp.
No oczywiście, przekulałem książkę i zajrzałem na tylne skrzydełko okładki:
www.stephenking.comLink nie działa. Musiałem sam poszukać. Proszę uprzejmie!
http://www.stephenking.com/the_author.html
A niby czego się spodziewałeś, Jarecki?
UWAGA! DO BLOGÓW DODALIŚMY REKLAMY. PURYŚCI NIECH NIE ZWRACAJĄ UWAGI, A ZADOWOLENI CZYTELNICY NIECH Z NICH KORZYSTAJĄ!
Jeszcze przede mną trzy dni w domu, całkiem w chacie czyli nie jest za dobrze. Przemysł mi, pardą, pada z powodu braku kapitału na rynku a część mądrali pyta się, gdzie ten kryzys?
Dotarłem do 300 strony. Coraz lepiej. Nawet znalazłem zabawną uwagę w makabrycznej historii. Kobieta wjechała pod ciężarówkę autkiem i zginęła na miejscu. Kierowca miał 1,7 promila. To dużo? - pyta nasz bohater przyjaciela. Dużo! To poważna sprawa. Przy takim stężeniu alkoholu grzywna wynosi 200 dolców. No ładnie!
O! Witam Sarra! W sumie to chyba niezły pomysł taki blog. Niepolityczny i w ogóle. Idę dodać mu licznik.
Przed obiadem wkleję dwie fotki Krzysztofa, a właściwie trzy. Ta woda to taki stawik w pobliskich olszynkach. Uwierzcie, że nic w nim atrakcyjnego ale sprytny synek przy okazji każdej wycieczki na łąkę zmusza nas do wizyty nad tym bajorkiem. Lubi, że jego pojawieniu się nad stawikiem towarzyszy masowy i efektowny exodus żab z brzegu do wody.
Cholerne to są sprawy i nieprzyjemne. Napisałem trzy czwarte tekstu o pieprzonym SD i całkiem rozjechał mi się komputer. Zero reakcji, jakieś bajeczki zamiast komend. Na szczęście jako znany prostak wyrwałem wtykę z gniazdka i gites. Tekst nie wiedzieć dlaczego poszedł w diabły, ale nie był za dobry więc nie szkoda.
Antywirus wymielił parę komunikatów i maszyna jakoś zadziałała.
Na dzisiaj dość. Problemy z kompem i z Kingiem ( 334 przeczytane strony! ) Nie ukrywam, że moim zamiarem było go nieco obśmiać. W trakcie lektury, mam wrażenie, zorientowałem się w jego literackich strategiach. To jest o malowaniu w sumie. Jasne, że konsultant ds.malowania nie wysilił się zbytnio. Coś jakby "Historia malarstwa w weekend"
Tak mi przyszło do głowy, bo po kłopotach z kompem, wkleiłem na twitterze i wykopie linki do starodawnego tekstu "Seks i honor w weekend..."
Łatwo można przedstawić mi zarzut, że się "wylaszczam"
A co mam robić, że spytam? Po to pisze by mieć czytelników jak się zacznie zabawa na poważnie!
Czytałem wieczorem książkę przed domem. Towarzyszył mi Krzysztof, który próbował z pistoletu na kulki za 8 złotych zestrzelić stare puszki po piwie z okrągłego, napuchnietego wodą stolika. Puszki zacne bo nadziane ołowianym śrutem podczas wizyty Tygrysa.
Czytałem tego całego Kinga a Krzysiu mocował się ze swoją badziewską bronią. Napiszę teraz o mojej wstydliwej porażce i tryumfie synka, który nastąpił chwilę później.
Porażka polegała na tym, że mały strzelec po kilkunastu daremnych próbach strącenia puszki przyniósł mi swoją, wedle jego słów, do niczego nie nadającą się broń a ja by go wesprzeć wziąłem i udając, że celuję strzeliłem strącając środkową puszkę po Żubrze.
Był zachwycony a mi było przykro, ponieważ ten jego pistolet strzela celnie tak...raz na 20 strzałów. Mi się trafiło!
Ale po chwili on mnie załatwił. Cała ta strzelanina do puszek odbywała się pod naprawdę dużym orzechowcem, który już dawno pokonał swym cieniem 1/3 warzywniaka.
Wichury i burze nastrącały masę niepotrzebnych, uschniętych gałązek.
Krzysztof przyniósł mi jedną, znalezioną w trawie i chcąc popisać się siłą próbował ją złamać. Nie potrafił w związku z tym pouczyłem go jak to się robi i w jego przytomności złamałem ją na pół. Wręczyłem mu połowę kijka a on z wielkim wysiłkiem połączonym z purpurowieniem buziaka skutecznie go złamał. Złamał i wręczył mi połówkę do złamania. Ta połówka miała może z 5 centymetrów długości.
Nie dałem rady złamać jej w palcach.
-Wygrałem? - Zapytał skromnie
-Jasne Stary! - Odpowiedziałem, choć mój synek dopiero za pięć miesięcy skończy sześć lat.
Podsumowanie: Dobry dzień!